Dzisiaj postanawiamy na wlasna reke (czyli bez pomocy lokalnych taksowek) dotrzec do jeziorka Parz Lich aby przejsc "popularna" trasa trekkingowa do klasztoru Goshavank (ok 3h). Nad jezioro prowadzi boczna droga, troche utwardzona, ale nie musielismy zbyt dlugo isc poniewaz dwukrotnie udaje nam sie zlapac stopa (skutecznosc 100%) i po godzinie jestesmy nad jeziorem. Jest tam nawet darmowe WiFi.
Nad jeziorem spotykamy 3 sympatyczne Rosjanki ktore zatrzymaly sie w tym samym hostelu co my. Nie planowaly dalszego spaceru, ale postanowily wybrac sie tam z nami. Droga prowadzi dosc blotnista droga przez las, ale jest oznaczona czerwonymi znakami na drzewach. Po 2h wychodzimy z lasu na malownicze laki i pagorki. Potem prawie gubimy droge bo znaki sie skonczyly, ale postanowimy udac sie do doliny gdzie widac bylo jakies zabudowania i slychac pianie kogutow. Okazuje sie ze to byl dobry wybor bo jestesmy prawie na miejscu. Wypijamy ziolowe herbatki na tarasie z widokiem na kosciol.
Pytamy lokalnych o transport i dosc tanio wracamy do glownej trasy gdzie mamy jeszcze czas na spacer do drugiego monastyru. Po kilku krotkich przystankach w przydroznych miejscach piknikowych, ktorych jest tu sporo, docieramy do Haghartsin. Tam zagaduje nas artysta sprzedajacy pamiatki , do rozmowy dolacza ksiadz. Zostajemy poczestowani slodka kawa. Ruszamy w droge powrotna, tym razem z gorki. Po pokonaniu polowy odleglosci zostajemy podwiezieni przez ksiedza do glownej trasy gdzie natychmiast zatrzymujemy marszrutke. W Dilijianie czeka na nas pyszna kolacja, przyrzadzona przez nasza gospodynie Nine.