Nasz kolega postanowil ostatnie 3 dni wyjazdy pozostac w Erywaniu, a my zdecydowalismy ze Gruzja moze zaczekac i pojechalismy w troche na polnoc w nadziei na jakies gorskie spacery. Miejscowosc Dilijan jest podobno bardzo popularnym kurortem, ale teraz nie ma tu wielkiego ruchu. Wszystko wyglada dosc prowizorycznie, i raczej slabo. Cos w stylu wymarlego postsowieckiego osrodka wypoczynkowego.
Nie udaje nam sie zdobyc mapy tras trekkingowych, ale takie sa bo w "informacji turystycznej" udaje nam sie przejrzec jeden z folderow parku narodowego Dilijan. Ciezko jednak zdobyc informacje u miejscowych, bo raczej jest tu takie nastawienie zeby wcisnac nam pakiet transportowy za 11 000 dram skladajacy sie z transportu nad jezioro Parz Lich i droge powrotna z Goshavank + gratis klasztor Haghartsin.
Z braku innych pomyslow wyruszamy w kilkukilometrowy spacer do monastyru Matosavank. Spacer przez wies przerywa nam deszcz i czekamy chwile na przystanku. Obok stoi stary niebieski autobus z usmiechnietym od ucha do ucha kierowca ktory sie nam przyglada. Po chwili wychodzi do sklepiku i kupuje kilka piw w tym jedno dla nas :) W zamian za goscine prosi o przeslanie mu zdjec jego i jego kolegow na podany przez niego adres.
Po sesji zdjeciowej wyruszamy w gore, ale po godzinie znowu zaczyna padac. Uciekamy pod daszek w jakichs posowieckich zabudowaniach i nie jestesmy tam sami. Obok w budynku jest sporo ludzi, a na lokalu widoczne sa plakaty wyborcze - zapewne bedzie to siedziba komisji wyborczej.
Po kilku minutach zostajemy zaproszeni na kawe i schronienie w cieplejsze miejsce wewnatrz, jak sie okazalo prowizorycznego hotelu robotniczego dla pracujacych przy budowie tunelu w okolicy. Dzieki ich uprzejmosci zostajemy odwiezieni na dol do naszego hostelu.