Dzisiaj planowalismy wstac o 5 i udac sie jeszcze przed wymeldowaniem hotelu do Marmurowej Swiatynii, pod ktora podobno ok. 6:30 ustawiaja sie mnisi oczekujac na datki. Niestety STRASZNIE zaspalismy i dopiero ok. 9 wyszlismy z pokoju na cztergogwiazdkowe sniadanie w formie szwedzkiego (:) ) stolu. Bylo boskie (dzisiaj za kazdym razem jak przydarzalo nam sie cos "zlego" jak ulewa czy niesmaczne zarcie myslalam o nim :) ).
Po nim po raz pierwszy dalam sie namowic na tuk-tuk-a zeby dojechac do Parku Dusit (na szczescie z wewnatrz wygladaja duzo lepiej niz z zewnatrz: rozpadajace sie motorynki i ciasnym siedzeniem z tylu sa idealnym srodkiem transportu gdy nie chce sie tracic godzin na dogadywanie jakiej linii autobusem mamy jechac, Tajowie sa strasznie mili i chca byc pomocni ale my zle wymawiamy nazwy no i pokazanie przewodnika zwykle nie pomaga bo mamy przeciez inny alfabet). Mimo, ze wczesniej tego nie planowalismy udalismy sie do zoo w parku czego pozniej zalowalismy (zwierzeta nie wygladaja na najszeczesliwsze, najwieksza atrakcja dla zwiedzajacych zdawaly sie byc sarny :), wybiegi sa wymieszane ze stoiskami z zarciem i drobiazgami - ogolnie atmosfera festynu). Z okazji dzisiejszego swieta (urodziny krolowej) nie placilismy za wstep na ciekawa wystawe w sali tronowej w Abhisek Dusit. Mimo, ze mialam dlugie spodnie (dokladnie takie jak na rysunku "tak nalezy sie ubierac") nie zostalam wpuszczona przez brak spodnicy (ten rysunek obowiazywal tylko mezczyzn). Na szczescie ten problem udalo sie naprawic przez zakup za grosze dosc porzadnego saronga, ktorym zostalam opleciona przez obsluge :)
Zanim zameldowalismy sie w hostelu udalo nam sie jeszcze zwidzic swiatynie ktora przegapilismy rano i muzeum rodziny krolewskiej.
W drodze na miejsce spotkalismy w kolejce miejskiej naszych wspoltowarzyszy podrozy - dziwne wrazenie spotkac "przypadkowo" znajomych na drugim koncu swiata :) Po zameldowaniu w hostelu udalismy sie na miasto. Zwiedzanie Wat Pho (gdzie rozmiar posagu buddy opisywanego jako "gigantyczny" zaskoczyl - jest naprawde ogromny! zajmuje cala wielka swiatynie, az ma sie wrazenie ze sie rozpycha po wszystkich jej katach) przerwal ulewny deszcz - sporo czasu spedzilismy czekajac az przejdzie az w koncu zdecydowalismy sie ruszyc z miejsca mimo, ze nadal padalo. Przy stacji BTS zjedlismy obiad w restauracji typu "all you can eat" - mimo braku ograniczen naprawde niewiele moglismy w siebie wcisnac , to ze nawet ja mam problemy ze znalezieniem czegos co mi posmakuje naprawde mnie szokuje - ze tez wszyscy sie zachwycaja tajskim jadlem: jak dla mnie wszystko ma dziwny posmak / jest ostre / pachnie zniechecajaco.